Powrót do Pracy
Miał tutaj powstać wspaniały tekst o moim cudownym powrocie do pracy w ósmym miesiącu życia mojej córeczki.
Ale nie powstanie.
Wróciłam na chwilę, ale wcale nie było cudownie i finalnie musiałam zrezygnować. Wiecie, jak to jest, kiedy powstaje jakiś plan, upleciony z misternej sieci zależności okraszonej datami i zobowiązaniami? Taki plan, który uwzględnia absolutnie wszystko! Przecież jesteśmy mamami – zorganizowanymi, przewidujemy wszystko włącznie w wybuchem trzeciej wojny światowej. Zacieramy ręce, śpimy spokojnie, wszystko jest ZAPLANOWANE! Aż tu nagle…
Aż tu nagle jeden z elementów naszego planu nawala i cała misterna sieć w pizdu. Dwa lata temu (nieważne, że przed covidem, ważne, że przed dzieckiem) byłam elastyczna i mogłam natychmiast wdrażać plan B. Nieważne, że noc zarwana czy trzy. Nieważne, że trzeba przejechać 1500 km w jeden dzień, samolotem, autobusem, samochodem, na rowerze. Głodna? Luz! Przecież nie umrę z głodu w dwa dni. Pach ciach i sytuacja ogarnięta. Plany przecież są po to, żeby je zmieniać. Co najwyżej sobie paznokci nie zrobię.
Dzisiaj, już nastawiona bojowo, w polach startowych do reorganizacji, nagle usiadłam i zrozumiałam, że to już nie tak samo. Nie przejadę już tych 1500 km z dzieckiem w jeden dzień i Jadzia jednak musi jeść i chce cycusia co 5h i nie pośpi w nocy (ani ja).
Jestem trenerem jazdy samochodem i pracuję na szkoleniach BMW i Porsche. Nie idę do pracy na 8h i nie wracam do domu. Muszę wyjechać na tydzień, dwa i zabrać ze sobą dziecko. Muszę wynająć mieszkanie koło toru wyścigowego, na którym będę szkolić. W pokoju hotelowym z dzieckiem i opiekunem ciężko się pomieścić (i nie ma gdzie gotować). Wychodzę na 12 godzin i wracam naprawdę zajebiście zmęczona. Ile razy usłyszałam, że tor to nie miejsce dla dziecka ? A ze cztery co najmniej. To moja sprawa, gdzie jest miejsce dla mojego dziecka! Ale jednak wszyscy na mnie patrzą: Czy sobie da radę? Może jednak powinna z dzieckiem siedzieć! Oj widać, że zdekoncentrowana i niewyspana (a wszystko to zanim w ogóle zaczęłam coś robić). Spora presja, większa niż zwykle. Chociaż niektórzy twierdzą, że to było tylko w mojej głowie. Myślę, że każda mama, która wróciła do pracy (szczególnie w męskim otoczeniu) bardzo dobrze to rozumie i wie, czy to faktycznie tylko moja wyobraźnia.
I te wszystkie mamusiowe rozterki (jak fajnie, że piszę to dla mam i że będziecie mnie rozumieć!): czy jest bezpieczna, czy nie głodna, czy wyspana, a czy na pewno posmarowana SPFem?! Boże muszę ją przytulić natychmiast. Gigantyczny wysiłek psychiczny, żeby się skupić na robocie i zapomnieć o Małej na kilkanaście godzin, a w zasadzie na dwa razy sześć godzin, bo w przerwie lunchowej była na cycusiu. Ale ok, udawało się. Myślę, że to duża zasługa wielu lat ćwiczenia koncentracji podczas zawodów, dzięki którym nauczyłam się panowania nad mózgiem i stresem.
Chociaż naprawdę nie wiem jak, ale jednak to wszystko było możliwe, DOPÓKI misterna sieć była spleciona i każdy jej element był na miejscu. Aż tu nagle… i po tych słowach następuje nagły zwrot akcji w pięknej bajce, którą sobie wymyśliłam nosząc jeszcze Jadzię w brzuchu. W obszarze życia prywatnego plan się rozsypuje przez kogoś innego i nie mam na to absolutnie żadnego wpływu. Zaproponowane mi opcje „do wyboru” były totalnie ponad moje i Jadzi siły i możliwości.
Usiadłam i zrozumiałam, że muszę odpuścić. Pierwszy raz w życiu zrezygnowałam i nie wywiązałam się z podjętych zobowiązań. Odpuszczanie to jedna z rzeczy, której nauczyło mnie macierzyństwo. Popatrzyłam na Małą i się uśmiechnęłam. Przecież tych chwil nikt mi teraz nie zabierze, a one nie wrócą. Mogę przestać się spieszyć i stresować, walczyć i udowadniać. Mogę teraz bujać się z córcią w hamaku. Wyprowadziłam się na lato na wieś i kolekcjonuję cenne wspomnienia.
Może znajdę w końcu czas (tak jak teraz, kiedy J ma swoją poranną drzemkę), żeby odpalić Mamę Kierowcę pełną parą.